Dotarłszy bezpiecznie na płytę lotniska edynburskiego i przeszedłszy pomyślnie ostatnią paszportową kontrolę znaleźliśmy się w holu z naszymi bagażami i perspektywą spędzenia tu najbliższej nocy. Dlaczego? Otóż przed wyjazdem udało mi się zabukować auto w jednym z licznych rent-a-carów. Najmniejsze i najtańsze auto - forda ka. Oczywiście z cholerną kierownicą po prawej stronie, już nie mówiąc o drążku od skrzyni biegów.. No i ów krążownik szos miał być dopiero dostępny od kiedy firma w piątek zostanie otwarta, czyli od ósmej godziny (żeby dodatkowo nie płacić za odbiór z lotniska czy poza godzinami pracy). Jako, że przylecieliśmy przed północą (20 min. szybciej, niż planowany czas przylotu - tak jakby nam na czasie zależało..) mieliśmy przed sobą perspektywę spędzenia nocy gdzieś. Akurat lotnisko wydawało się nam dość niezłą propozycją, zamiast wydawać kasę na jakiś hostel, czy szwędać się po nocy z bagażami po obcym mieście. Tak więc zajęliśmy pozycje strategiczne na fotelach i na zmianę półdrzemaliśmy, półpatrzyliśmy na bagaż nasz - takie polskie przyzwyczajenie (; Dotrwaliśmy tak do godziny szóstej, o której to została otwarta kawiarenka Costa, w której w zasadzie siedzieliśmy już jakieś pięć godzin.. Wypiliśmy po dużej kawie białej - w celu przywrócenia się społeczeństwu, zakupiliśmy bilet powrotny i wyszliśmy na zewnątrz. Tak, to był nasz pierwszy kontakt ze szkockim powietrzem, nie licząc płyty lotniska. Skierowaliśmy się do autobusu. A jakie tam są niemal wszystkie autobusy? Piętrowe! Wdrapaliśmy się więc zatem zaraz na piętro i zajęliśmy czołowe miejsca. W ten sposób pokonywaliśmy trasę do centrum stolicy Szkocji.