Nie na długo, bo zaraz po lewej stronie zobaczyliśmy ładny kościółek. Gdzieś wcześniej na necie czytałem, że gdzieś tam niedaleko zamku powinien znajdować się ciekawy architektonicznie kościół. Jeden z najciekawszych pod tym względem w Szkocji, czy nawet w WB, ale jakoś tak kiepsko był opisany i te zdjęcia stamtąd też nie zachęcały. No ale, skoro już tu przejeżdżamy i jest gdzie stanąć, to w sumie czemu nie. Podchodzimy, no ładny. W środku coś się świeci przez witraże, patrzymy, otwarty. No to wchodzimy. Tego uczucia, jakiego doznaliśmy po wejściu do środka nie da się opisać. Coś pomiędzy zachwytem, tajemniczością, podnieceniem, a może nawet i strachem. Kościół otwarty, ale w środku, prócz nas, żywej duszy. Zupełna cisza. Półmrok. Misternie wykończone poszczególne części architektury. Pusty ołtarz. Stare, drewniane krzesła. I dwie nawy z sarkofagami(?) pośrodku. Dwie wyrzeźbione postacie leżące ze złożonymi rękami. Ta cisza i cały ten klimat sprawiały wrażenie, że jak zrobisz jeszcze jeden krok w ich kierunku (nie było żadnych krat dzielących nas od owych leżących rycerzy), a zerwą się z miejsca i zaatakują z powodu zakłóconego spokoju (szczególnie, że jeden z nich, to król Szkocji Robert de Bruce). Pospiesznie znaleźliśmy wyjście. Ale inne, to od strony jeziora. Aż z ulgą powitaliśmy odgłos kapiącego deszczu. W końcu nie cisza.. Od tej strony kościół wydawał się jeszcze bardziej dziwny, niż od strony ulicy, czy nawet w środku. Rzygacze w kształcie królików, głowy lisie na portalu i te dziwne podpory. I zegar słoneczny do tego wszystkiego. Z tarasu, który wychodził na jezioro można było nawet zobaczyć zamek, który widzieliśmy wcześniej. Przy ładnej pogodzie musi tu być naprawdę bardzo ładnie. Obeszliśmy jeszcze kawałek kościoła, przeszliśmy przez mały dziedzińczyk i wróciliśmy do auta. Wciąż jeszcze pod wrażeniem wyruszyliśmy w kierunku Zamku Aaaaaa.